Z istoty „natury” fotografii – im bardziej chcemy za jej pomocą o czymś zapomnieć (wymazać z pamięci), tym bardziej ona temu przeczy, bo nadal upamiętnia fakt obrazowanego ujęcia. Fotografie Sammler zderzają bowiem realne (wizerunek twarzy autorki) z wyimaginowaną jej postacią – w serii zniekształceń maski, a więc owej „po-twarzy”.
Wtedy twarz ludzka zamienia się (umownie) w twarz nieludzką, w oblicze bestii. „Cierpiący człowiek staje się bestią...” – orzekł G. Deleuze, mówiąc o malarskich wizerunkach Francisa Bacona. Jeśli w „twarzach – potwarzach” Bacona był zapisany krzyk, okrutny i przerażający, epatujący złem... to w twarzach Sammler uwidacznia się zarówno ból, cierpienie, jak i niemoc pogodzenia się ze stratą, mimo intencji autorskiego jej zapomnienia. Twarz ze zdjęć Sammler ulega prze-tworzeniu, ona się prze-twarza... co znaczy, że prezentuje odejście od prawdy naturalnego oblicza do formy symbolicznej, a to jest już przejście od znaku danej osobowości do takiego wyobrażenia, które jest ponadosobowe – czyli oddające właśnie rozpacz, ból, traumę itd. Artystka od-twarza swoją twarz wobec sytuacji po-wydarzeniu (po „spektaklu” odejścia bliskiej osoby Dla potrzeb sztuki aktorzy powinni przywdziewać maski. Bowiem „nagość twarzy” – w rozumieniu Lévinasa – implikuje jej bezradność, choć także szczerość, otwarcie na Innego. Twarz zasłonięta (grymasem, maską) niejako zakłada w sobie zamiar jej oczyszczenia (czy wymazania?), ale jest też jakby zaproszeniem do jej (twarzy) rozpoznania, wgłębienia się w jej intymność, w jej emocjonalność – czyli próbą współodczuwania z czyimś bólem oraz identyfikowania się z daną osobą (na poziomie etycznym). Każdy autoportret bywa więc wglądem we własną (autorską), nie całkiem ujawnioną osobowość, a równocześnie jest zaproszeniem do „przebicia się” przez powierzchowność – przez to, co ona skrywa.