afera-miesna-zbigniew-lesien-naprawde-jestem-wrazliwy-i-delikatny

„Afera mięsna” – Zbigniew Lesień: naprawdę jestem wrażliwy i delikatny

– W Teatrze Faktu granie takiej postaci składa się z okruchów, półsłówek. Tu nie można za bardzo konfabulować na temat, bo zachowanie postaci musi być mocno uwiarygodnione psychologicznie – mówi Zbigniew Lesień, odtwórca roli Witolda Jarosińskiego w „Aferze mięsnej” Janusza Dymka.

Gra Pan w tym przedstawieniu rolę Witolda Jarosińskiego. Reżyser Janusz Dymek powiedział, że uwielbia Pana w takich mocnych rolach, jako brutalnie, chamsko działających typów…

– I chyba nawet tak wyglądam (śmiech). Cieszy mnie taka opinia jako aktora, bo osobiście jestem bardzo wrażliwy i delikatny. Zawsze jest ciekawiej zagrać rolę jakiegoś mrocznego, podłego typa niż kogoś zacnego. Tak już jest. Sama radość. Co do Jarosińskiego, to był wtedy partyjnym działaczem wysokiego szczebla, tak zwanym „ważnym towarzyszem”. Jak można zobaczyć w przedstawieniu, zajmował się wyznaczeniem przewodniczącego składu sędziowskiego, tak aby wyrok zapadł po myśli partii.

Jak się taką postać gra z „technicznego” punktu widzenia?

– W Teatrze Faktu granie takiej postaci składa się z okruchów, półsłówek, gestów, półgestów. Tu nie można za bardzo konfabulować na temat, bo zachowanie postaci musi być mocno uwiarygodnione psychologicznie, musi być zachowane realistyczne prawdopodobieństwo. Tu nie ma miejsca na wygłaszanie przez postać deklaracji zaczerpniętych z podręcznika do historii. W rosyjskim teatrze MChAT aktor, który gra złego, ma w sobie sumę zła wziętego ze wszystkich złych typów – i się drapie, i wygląda niechlujnie, i minę ma ponurą. U nas musi to być prawda czasu, prawda ekranu. Po naszej wspólnej z Januszem pracy nad „Aferą mięsną” mamy pełne zaufanie do siebie.

Jak się pracuje z Januszem Dymkiem?

– On reprezentuje tak zwaną starą szkołę. Potrafi pracować z aktorem i wyciągnąć z niego jakąś prawdę. Daje duży margines propozycji i to jest fantastyczne. Niektórzy reżyserzy mają skłonność do narzucania swoich pomysłów zupełnie bez przemyśleń. Janusz był do pracy na tym spektaklem bardzo przygotowany. Pracowaliśmy zresztą razem przy widowisku o katastrofie elektrowni w Czarnobylu. Grałem tam prezesa Polskiego Związku Kolarskiego, który maczał palce w procederze zatajenia informacji o wybuchu i szantażem skłaniał kolarzy do wzięcia udziału w Wyścigu Pokoju, mimo radioaktywnego skażenia atmosfery. Gdy się zapoznaliśmy z materiałami o tym, jak to przebiegało, to najlżejszym słowem jakie można tu użyć jest „łajdactwo”.
 
Grał pan też generała MSW w „Operacji Reszka” w reżyserii Ewy Pytki…

– Też nielichego łobuza, który zagiął parol na Jeglińskiego. Sam pan widzi, że przynajmniej w oczach reżyserów wyglądam na łobuza (śmiech). Gdzie się tylko obrócę – łobuz.

Pamięta Pan swoje początki w Teatrze Telewizji?

– Oczywiście. One wiążą się przede wszystkim z Izą Cywińską, u której debiutowałem epizodem w przedstawieniu „Nocy i dni” według Dąbrowskiej. Potem przez kolejnych kilka lat Iza zaangażowała mnie do kilku swoich spektakli, ze znakomitą „Śmiercią Tarełkina” na czele i prowadziła mnie jako młodego wtedy aktora. Jestem jej bardzo wdzięczny.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Krzysztof Lubczyński

VOD

Informacje kulturalne, 31.12.2023

Informacje kulturalne, 30.12.2023


FACEBOOK / / INSTAGRAM / YOUTUBE